wtorek, 8 października 2013

Marching with, almost dead, little soldiers…

Kolejny dzień, najpierw nauka, potem przyjemności.
Ale zacznijmy od naszego poranka. Nasz przystanek znajduje się (dosłownie) przed domem! Więc nie sposób nie zdążyć! Ponieważ była to nasza pierwsza podróż autobusem do szkoły, Ken postanowił (bardzo miło z jego strony) zaanonsować nas kierowcy, tak na wszelkie wypadek, gdybyśmy na przykład nie wiedziały gdzie wysiąść. Kierowcy bywają niekiedy bardzo pomocni w tych kwestiach. Sharon opowiadała nam o dwóch nauczycielkach z Włoch, które pewnego dnia, wracając autobusem ze szkoły, zaabsorbowane rozmową zapomniały wysiąść ( ;P). Kierowca, wiedząc że mieszkają u tej rodziny i powinny wysiąść na tym przystanku, zrobił jeszcze jedno okrążenie, wreszcie jednak zatrzymał się i krzyknął: ‘Excuse me, Ladies, isn’t it the stop where you are supposed to get off ?!’ ;)
Nas kierowca okazał się być bardzo miłym człowiekiem, krótkim zdaniem oznajmił ‘this is it, girls’ i pożegnał nas typowo angielskim ‘have a nice day’. Generalnie zasada podróżowania jest dość prosta. Jeśli chcesz wysiąść, zbliżasz się do swojego przystanku, sygnalizujesz przyciskiem (ring a bell) – coś w rodzaju dzwonka.
Podążając za mapą z wszelkimi możliwymi znaczkami i rysunkami, dotarłyśmy w sam raz na czas.

Zajęciach z dr Dianą Hicks – bardzo inspirujące, zdradziła nam tajniki (jezli macie do czynienia z UCZENIEM kogoś, będziecie wiedzieć o co chodzi!) ‘how to march with your little soldiers through the battlefield, which is a lesson’ (Ha! Wyjaśnię dokładniej po powrocie ;-) ). Porównanie naszych classroom’ów z polew bitwy wypadło dość zabawnie.

Po południu – krótka wycieczka po mieście przy sprzyjającej pogodzie.
Cheltenham Spa, bo tak dokładnie brzmi nazwa tej miejscowości, leży w hrabstwie Gloucestershire – okolice wzgórz Cotswolds (zwane także ‘sercem Anglii’). Miasto prawdziwie rozkwitało w XVIII wieku. Dzięki źródłom o zdrowotnych właściwościach ludzie, szczególnie ci bogatsi zaczynali przybywać do małego miasteczka w celach rekreacyjnych. ‘Przebywanie’ w Cheltenham stało się więc modą.
Podobno zdrowotne wody mają charakter moczopędny i przeczyszczający, o czym przekonał się sam George III. Ze względu na swoje dolegliwości żołądkowe poradzono mu aby w celach leczniczych zażył wód. Tak więc sprowadzono mu tą ‘cudowną’ wodę i podano w znacznie większych dawkach z nadzieją, że zadziała szybciej. Na efekt długo nie trzeba było czekać… O szczegółach nie będę się rozpisywać… Wystarczy popatrzeć na fotografię pocztówki (poniżej) – co się działo się w mieście po spożyciu rzekomo uzdrawiającej wody ;-)
Obecnie można to również sprawdzić i napić się ‘magicznej’ wody w ratuszu oraz Pittville Pump Room gdzie znajduje się muzeum i galeria mody. Wśród naszej dość licznej grupy nie znalazł się żaden śmiałek ;-)

Duch wiktoriański nie opuszcza miasta, na każdym kroku znajdziemy jakieś perełki architektury wiktoriańskiej – Cheltenham College i Cheltenham Ladies’ College.
Sławne wyścigi konne odbywające się w Cheltenham i coroczne festiwale przyciągają tłumy turystów, aż 7 członków rodziny królewskiej ( w tym Książe Karol i jego żona) mieszkają na terenie tego hrabstwa. Można tu podobno zrobić całkiem niezłe zakupy – taki mały ‘modowy’ zakątek.
Jeśli więc ktoś zastanawia się, której części Anglii poświęcić jakąś część swoich wakacji – polecam to miejsce!

Dzień pełen nowych wrażeń ale wszyscy byliśmy wykończeni – po takim maratonie tym razem to nasza grupa - nauczycieli wyglądała jak ‘marching, almost dead, soldiers’ – za przewodnikiem ;-)
Poniżej zamieszczam kilka zdjęć i krótkie objaśnienia. Wczoraj, korzystając z czeskiej klawiatury nie mogłam odnaleźć niektórych polskich liter, dlatego podpisałam obrazki po angielsku, dziś podaję wyjaśnienia w naszym języku:



 Najstarszy kościoł w mieście.


Everman Theatre – w czwartek tutaj będziemy spędzać nasz wieczór.

 Skrzynka pocztowa – obecnie takie nie istnieją – ta jest najstarszą w mieście (ma wiktoriański znak) i jest mało przystosowana do obecnych realiów – trudno jest tu wysłać pismo/kopertę formatu A4, są kształcie ośmiokąta – zdarzało się, że listy po prostu utknęły w środku i nie było sposoby aby je wyciągnąć.
Obecne skrzynki są już okrągłe.











Na przełomie XVIII/XIX wieku jedna z głównych ulic handlowych, gdzie można było kupić dosłownie wszystko.



 I mamy wreszcie czerwone budki telefoniczne – dla tych, którzy bardzo chcieli, żebym przywiozła jedną ze sobą ;-) - trochę ciężka, nie mieście się w bagażu, nie tym razem ;)

Nie – to nie jest Koziołek Matołek ani Królik Bugs ;-)
Nie są to też bohaterowie Kubusia Puchatka ;-)
Nie wiem co to takiego ale wyglądało dość zabawnie.






3 komentarze:

  1. Happy Teachers' Day! Ma nadzieję, że maszerować będziesz tylko ze swoimi uczniami (i uczennicami, wiesz: gender się włącza czasami) i nie będziesz kazała nam ( twoim koleżankom po fachu) stać na baczność jak już nam zawitasz z powrotem ;-)))) Jak minął czwartek w teatrze? Ja, zazdroszcząc ci tych wojaży, spędziłam weekend we Wrocławiu. Oczywiście, z rodziną. Fajne miasto! Też polecam! No i oczywiście, trochę się martwię o ciebie, bo we haven't heard from you since last Tuesday. Where are you???
    Pzdr,

    OdpowiedzUsuń
  2. Te miejsca wydają się być na prawdę klimatyczne :) Życzymy udanego dalszego pobytu!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czerwone budki telefoniczne i skrzynki pocztowe są po prostu super...
    Pozdrowienia z Kutna!

    OdpowiedzUsuń